Notatka z drugiego rejsu po Francuskiej Polinezji - The French Society Islands. Czerwiec - Lipiec 2005

(tekst i zdjęcia nadesłane przez Krzysztofa Pruszkowskiego) Mój pierwszy rejs po Francuskiej Polinezji w roku 2002, w którym uczestniczyłem jako członek załogi obfitował w wiele nieplanowanych, za to bardzo emocjonujących wydarzeń - zainteresowanych odsyłam do notatki z 2002 roku. Po tym pierwszym spojrzeniu na piękne polinezjskie wyspy i otaczające je wysepki, łatwo udało mi się przekonać moją żonę Ewę oraz czterech innych członków YKP-San Francisco, Michała Lastera i jego żonę Elę oraz Marka Żywno i jego żonę Lidię, nadrugi rejs po Polinezji w 2005 roku.Do załogi dołączyli przyjaciele Michała, Polacy z Niemiec, Maciek Cuglewski z żoną Jadwigą (Jaga). Maciek i Jaga są lekarzami weterynarii i później w trakcie rejsu musieli niespodziewanie i w dramatycznych okolicznościach zademonstrować nam swoje umiejętności. W ostatniej chwili obowiązki zawodowe zmusiły Elę do zrezygnowania z udziału w rejsie i Michał samotnie pozował do zdjęcia w zatoce Avea na Huahine.

 

Całą załogę można podziwiać na tle wyspy Tahaa gdzie stoją od lewej: z-ca kapitana Michał, Maciek, Jaga, z-ca kapitana Marek, Lidia, Ewa i Krzysztof (kapitan).

 

 

 

 

Plan rejsu

Postanowiliśmy ograniczyć rejs do czterech, blisko siebie położonych wysp w grupie "Leeward Islands" - Raiatea, Tahaa, Huahine i Bora-Bora,

Dzięki temu mogliśmy spełnić życzenie naszych żon, bardzo ważnej żeńskiej częsci załogi, które zgodnie stwierdzily, że "z żeglowania to najbardziej lubią stanie na kotwicy" . Dodatkowo ustaliliśmy, że jeżeli tylko będzie to możliwe to obiady będziemy jedli na lądzie w restauracjach. Staraliśmy się też tak zaplanować trasę, aby można było łatwo tankować wodę i nie robić specjalych ograniczeń w jej użyciu. Butekową wodę do spożycia kupiliśmy w pierwszym dniu rejsu licząc ok. 1L na osobę na dzień.

Jacht i wyposażenie

Wybraliśmy jacht Bahia 46 o wdzięcznej nazwie "DALILA" z firmy czarterowej Sansail w bazie na wyspie Raiatea. Ten 46-stopowy katamaran charakteryzowal się tym co bylo dla nas najwazniejsze: (1) płytkie zanurzenie (4.3 st. / 1.3 m) bardzo przydatne do żeglugi po lagunie, (2) duży zbiornik na wodę (227 gal / 860 L), której na jachcie jak wiadomo nigdy nie jest za dużo, (3) cztery duże dwuosobowe sypialnie - każda wyposażona w łazienkę, ubikację i prysznic, (4) duży zbiornik na paliwo (400L), (5) duży i wygodny kokpit, (6) łatwe zejście po schodkach do wody, (7) duży poklad dziobowy, (8) dość strome, bez zasłon okna w salonie, dobrze blokujące promienie sloneczne, a jednocześnie dające prawie 360 st. widok na okolice. Inne zalety jachtu to duza lodówka z zamrażalnikiem, kuchenka z piecykiem, VCR/DVD, radio/CD, GPS/Autopilot, dinghy z twardym dnem i elektryczna kotwica. Dwa silniki disel, każdy 38 KM i żagle o powierzchni 1322 sq.ft (123 m.kw), zapewniały szybkość żeglugi co najmniej 6 węzłów. Później stwierdziliśmy że wolelibyśmy większy silnik do dingy, bo ten który dostaliśmy, 4.5 KM, trochę się męczył pod ciężarem 7 osób. Zabraliśmy także cztery 5-galonowe składane pojemniki na wodę, które napełniliśmy przed wyruszeniem w rejs, z przenaczeniem na "żelazny" zapas.

Nawigacja i żeglowanie

Pracownik Sansail dostarczył nam dokładne mapy wszystkich wysp oraz opowiedział o warunkach żeglowania w tym rejonie. Mieliśmy także własne mapy ("Blue Charts") oraz GPS firmy "Garmin" podłączony do komputera. Mapy komputerowe bardzo się przydały, ale były różnej dokładności. Najdokładniejsza była mapa Bora-Bora. Miała wszystkie szczegóły, łącznie z ważniejszymi znakami wodnymi i płytko zanużonymi pojedynczymi rafami. Pozostałe mapy były mniej dokładne. Pokazywały ogólny zarys lądu i raf, ale mimo to również pozwalały na wyznaczenie kursu. Tylko raz, opływajac południowo-wschodni brzeg wyspy Tahaa, mapa na komputerze pokazywała, że nasz jacht jest na lądzie, podczas gdy w rzeczywistosći byliśmy w środku kanału w lagunie. Wszystkie mapy pokazywały dokładnie przejścia przez rafy do lagun i nie mieliśmy żadnych trudności z ich znalezieniem. Rafy i szlaki wodne są bardzo dokładnie oznaczone wewnątrz lagun za pomoca czerwonych i zielonych bojek oraz znakami "Cardinal Marks". Płynąc wewnatrz laguny czerwone bojki powinny znajdować się między jachtem a wyspa, natomiast zielone między oceanem i jachtem. Płynąc pomiędzy czerwoną i zieloną bojką, zgodnie z tą regułą, nie mieliśmy większych trudności z nawigacją. Grupy korali i mielizny były doskonale widoczne gdy żeglowaliśmy między godziną 0900 i 1500 mając słońce za rufa. Natomiast żeglując pod słońce lub w innych czasie wszystkie te podwodne przeszkody znikaly z pola widzenia. Wiatr głównie południowo-wschodni, od 5 do 20 węzłów, często zmuszał nas do używania silników.

Kronika rejsu

Dzień 1: Spotykamy się wszyscy na lotnisku w Papeete na Tahiti skąd po 45 min. lotu lokalnym samolotem lądujemy na wyspie Raiatea, serdecznie witani przez Michele z Sunsail. Po drodze do bazy Sansail w Faaroa Bay część załogi wysiada w głównym mieście, Uturoa, aby zakupić żywność na rejs, podczas gdy reszta grupy dojeżdża do bazy i wynajmuje jacht. Udaje się nam nawet zrobić kilkugodzinną wycieczkę dinghy po rzece Aoppomau, która wpływa do Faaroa Bay. Płyniemy wzdłuż brzegów porośniętych gęsto palmami, wśród pachnących kwiatów, które ciągle opadają do wody i płyną po powierzchni przypominając duże kieliszki do wina. Zagłębiamy się także w przybrzeżną dżunglę podziwiając soczystą zieleń i głośne śpiewy i krzyki ptaków. Wracając ze zdziwieniem przysłuchujemy się pianiu kogutów siedzących wysoko na drzewach. Po obiedzie w pobliskiej restauracji spędzamy pierwszą noc rejsu zakotwiczeni na bojce w Faaroa Bay.

Dzień 2: Wypływamy ok 0700 z Faaroa Bay, Raiatea przez Passe Irihu i po ok. 30 milach i 5 godz żeglowania wpływamy przez Passe Avamoa do laguny na Huahine, gdzie rzucamy kotwicę naprzeciwko wioski Fare, ok 100 m od ładnej plaży. Wioska to w zasadzie jedna długa ulica ze sklepami, bankiem i restauracjami. Znalezliśmy nawet dość spory "Supermarket", gdzie zaopatrzyliśmy się w doskonałe, chrupiace i zawsze świeżo upieczone francuskie długie bułki, które stały się naszym podstawowym pieczywem na rejsie. Staraliśmy się odnawiać zapas tych wyśmienitych bułek kiedy tylko mieliśmy okazje. Po powrocie, z przyjemnością wskoczyliśmy do cieplej wody w lagunie, oglądając podwodne stwory. Wieczorem wyruszamy dinghy na dobry obiad do przybrzeżnej restauracji.

Dzień 3: Michał (lekarz weterynarz, którego pasją poza żeglarstwem jest nurkowanie i posiada stopień instruktora nurkowania) postanowił z bliska przyjżeć się sławnym polinezyjskim rekinom i rano wyruszył z miejscowym przewodnikiem na nurkowanie. Ewa i Krzysztof, którzy też nurkuja od czasu do czasu, tym razem zrezygnowali mimo zapewnień Michała, że rekiny w tym miejscu i o tej porze są już "dobrze nażarte" i raczej przyjacielskie. Po dwóch godzinach, z ulga ujrzeliśmy Michała wracającego z tej wyprawy w całośći. Nie zawiódł się, nurkował wzdłuż Passe Avamoa wśród ok. 40 rekinów, a wszystko to w odlegległości ok. 1 km od naszego jachtu. Po tych emocjach podnieśliśmy kotwicę i wyplynęliśmy na ok.8 milową trasę wewnątrz laguny, wzdłuż zachodniego brzegu Huahine do Avea Bay. Po drodze wpływamy do pięknej zatoki Port Bouraynec wyglądającej jak duże, górskie jezioro. Ok. 1400 kotwiczymy w zatoce Avea, 150 m od pięknej plaży z widokiem na Pt. Tiva, południowy koniec wyspy Huahine. Zwiedzamy okolice i spacerujemy wzdłuż brzegu po plaży. Wieczorem obiad w bardzo ładnej restauracji Relais Mahana, który niestety zakonczył się dla kapitana jakimś zatruciem pokarmowym i cały następny dzień Krzysztof spedził na jachcie.

Dzień 4: Pozostajemy w zatoce Avea. Michał rano nurkuje, tym razem bez rekinów. Cały dzień to plażowanie, pływanie wśród raf z mnóstwem ryb w odległośći ok. 10 m od brzegu. Wszyscy byli zachwyceni doskonałym obiadem w małej restauracji gdzie nawet spróbowali miejscowego dania z Uru, owocu drzewa chlebowego.

Dzień 5: O 0700 podnosimy kotwicę i wypływamy na 40 milowa trase na wyspę Tahaa. Mimo ze pierwsze 8 mil prowadzi przebyta trzeciego dnia trasa wzdłuż zachodniego brzegu Huahine to jednak musimy bardzo uważac na oznaczenia szlaku wodnego i ciagle werifikowac mapę z tym co widzimy na wodzie, aby nie wpaść na rafy które o tej porze dnia są mało widoczne. Oznaczenie szlaku jest doskonałe i płynąc bardzo wolno po 2 godzinach wypływamy z laguny przez Passe Avamoa na ocean kierując się na widoczna w odlglośći ok. 30 mil wyspe Tahaa. Po dwoch godzinach żeglowania półwiatrem po spokojnym morzu wiatr prawie ustaje, zrzucamy żagle i na silnikach docieramy do wschodniego brzegu wyspy Tahaa, ok. południa wpływamy przez Passe Toahotu do laguny i kierujemy się do pieknej zatoki Haamene. Przez 3 mile plynac na zachod po zatoce Haamene i podziwiajac fiordowy krajobraz dopływamy prawie do srodka wyspy i znajdującej się tam małej wioski o tej samej nazwie co zatoka. Zaczepiamy się na bojce na glebokośći 6 stop, ok. 20 m od doku przy małej restauracji i pozadliwie patrzymy na hydrant z wezem znajdujacy się na brzegu poniewaz strzalka wskaznika wody na naszym jachcie zblizyla się do zera. Marek z Maćkiem wypływaja na dinghy, sprawdzają za pomocą starej metody (ciężarek na linie), że przy doku jest 5 stop glebokości więc mając "stopę wody pod kilem" cumujemy przy hydrancie. Właściciel restauracji wdzięczny za to, że zamawiamy u niego lunch, pozwala nam za darmo napełnic wodą zbiorniki. Po kilku godzinach odbijamy od doku przesuwajac się bliżej ujscia zatoki i zaczepiamy się na bojce przy restauracji Hibiscus gdzie wieczorem zjadamy doskonały obiad słuchając opowiadan sympatycznego wlasciciela, z pochodzenia amerykanina.

Dzień 6: Ok 0900 opuszczamy zatoke Haamene z zamiarem opłynięcia wewnątrz laguny południowego brzegu wyspy Tahaa i dotarcia do odległej 8 mil zatoki Hurepiti na zachodniej stronie wyspy. Po drodze zatrzymujemy się na kilka godzin na ładnym, prywatnym Motu Mahaea gdzie za $3 od osoby mozemy zwiedzac wyspe, pływac wśród raf i wypic swiezo otwarte kokosy. Opływajac szerokim lukiem biale bojki oznaczające sieci rybackie i ok. 1600 zaczepiamy się na bojce przy doku ze znakiem "Nurkowanie" w samym koncu zatoki Hurepiti. Przyrzadzmy nasz pierwszy obiad na jachcie i do późnej nocy celebrujemy to wydarzenie rozowym i czerwonym winem przy muzyce a bardziej wytrwała część załogi jeszcze obejrzała polski film.

Dzień 7: Dzień spedzamy na żeglowaniu w lagunie wzdłuż wyspy Tahaa, zwiedzaniu Motu Tautau, Maharare i Motuea aby pod koniec dnia wrocic do zatoki Hurepiti. Na Motu Tautauogladamy luksusowy, bardzo ładny hotel "Black Pearl Resort" gdzie w recepcji dowiadujemy się że cena za dobe w domku na wodzie wynosi $1400. Między Motu Motuea i Maharare pływamy pośród ładnych raf. Bardzo nęciły nas setki orzechów kokosowych zalegających pod palmami. Michał, przy próbie obrania jednego z nich za pomocą noża, poważnie rozciął sobie prawy kciuk i tylko dzięki sprawnej akcji chirurgicznej naszych dzielnych lekarzy, Jagi i Maćka, po powrocie na jacht, cała przygoda skończyła się bez wizyty w szpitalu. Po zdjęciu siedmiu szwów w 13 dniu naszego rejsu, Michał mógł wznowić pływanie. Sztukę obierania kokosów zademonstrował nam tego samego dnia właściciel domu w pobliżu naszego kotwicowiska, którego odwiedziliśmy pod koniec dnia. Drugi obiad na jachcie celebrowany był w podobnym stylu jak poprzedniego dnia.






Dzień 8: Ok. 0800 opuszczamy zatokę Hurepiti i przez Passe Papai wypływamy na ocean. Pod pelnymi żaglami sterujemy na widoczną w dali wyspe Bora-Bora. Szerokim lukiem omijamy Pt. Teturiroa odległy prawie trzy mile od brzegu i oznaczający początek rafy przy poludniowo-zachodniej części Bora-Bora. Bez trudu znajdujemy dobrze oznaczony Passe Teavanui, jedyne żeglowne wejście do lagunyi ok.1300 przyczepiamy się do bojki naprzeciwko Jacht Klubu Bora-Bora. Idziemy do odległego ok. 2 mil głównego miasteczka Vaitape i zwiedzamy centrum handlowe. Na obiedzie w restauracji Bora-Bora Jacht Club(BBYC) poznajemy Stana Wisniewskiego, własciciela tego klubu orazpobliskiego Motu. Z opowiadania dowiedzieliśmy się że jest Polakiem z pochodzenia i reżyserem z zawodu, wiele lat spędził we Francji zanim osiedlił się z rodziną na tej wyspie.

 

 





Dzień 9: Rano cumujemy przy doku BBYC i po raz drugi w tym rejsie napełniamy woda zbiorniki, tym razem placimy $30 za ok. 800 L. Żegnamy się ze Stanem Wisniewskim i wypływamy na ok. 14 milową trasę po lagunie która poprowadzi nas prawie dookoła wyspy z wyjątkiem południowego cypla, Pt. Matiara, gdzie laguna jest za plytka do żeglowania. Po drodze mijamymale motu, wlasność Stana (środkowa wyspa na zdjęciu obok). Podziwiamy po prawej stronie ciągle zmieniający się widok dwóch szczytów Mt. Pahia i Mt. Otemanu wznoszących się stromo ponad wodę i osiągających wysokość ok. 2400 stop. Po lewejstronie mijamy wiele pięknych motu, na których masowo powstają nowe hotele z typowymi domkami "na wodzie". Żeglujemy ok. 30 m od brzegu Motu Tofari i Motu Tape, w wodzie 6 do 8 stóp glebokości, wykorzystując płytkie zanużenie naszego katamarana. Bez trudu omijamy skupiska korali dobrze widoczne o tej porze dnia w przezroczystej wodzie laguny. Naszym celem jest ulubione kotwicowisko autorki przewodnika żeglarskiego po Polinezji (Marcia Davock - Crusing Guide to Tahiti and the French Society Islands), które znajduje się między Motu Pitiuu Uta i Pitiuu Taiw najbardziej na południe wysuniętej wschodniej części wyspy. Ku naszemu rozczarowaniu obie wysepki zastały zajęte przez hotel Marara i zabudowane dobrze już nam znanymi domkami na wodzie, zabierając nam nie tylko kotwicowisko, a także urok i piękno tego miejsca, którym zachwycała się w 1985 roku pani Marcia Davock. Zdecydowaliśmy cofnąć się dwie mile i rzuciliśmy kotwicę na północ od Pt. Faroone przy Motu Piti Aau i Motu Taurere, w wodzie o głębokości 8 stóp, ok. 200 m od brzegu pięknej plaży porośnietej pochyląjacymi się palmami. Jak zwykle, Marek i Maciek wskoczyłi do wodysprawdzic czy kotwica dobrze wczepiła się w piach.Wkrótce potem wszyscy popłynęliśmy dinghy na brzeg rozkoszować sięwidokiem plaży, palm i spokojem tej wyspy. Godzinami włóczyliśmy się wzdłuż pustej plaży wybierając przy okazji dorodniejsze kokosy. Zachód słońca zastał nas przy obiedzie na jachcie .

 

 

Dzień 10: Postanowiliśmy spędzić cały dzień na Motu Piti Aau, który upłynął nam na długich spacerach po plaży, pływaniu, pracowitym obieraniu i łupaniu kokosow, których niewiarygodne ilości przewalały się pod palmami.

 

Dzień 11: O 1000 wyruszamy na drugą, poludniowo-zachodnią stronę wyspy, do zatoki Baie De Povai, od której dzieli nas 13 mil spokojnych wód laguny. Opływamy prawie dookoła wyspę oglądając piękne brzegi, które pamiętamy z rejsu sprzed dwóch dni. MijającPt.Tereia przed zatoka Faanui wykorzystujemy sprzyjąjacy wiatr dmuchający 18 węzłów i stawiamy żagle. Do tej pory unikaliśmy pływania na żaglach w obrebie laguny ze względu na rafy, ale ten odcinek był wyjątkowo bezpieczny, bardzo dobrze oznaczony, co najmniej 0.5 mili szeroki i bez raf.

Prawie przez cztery mile żeglujemy półwiatrem z szybkościąok. 9 węzłów, zbliżając się szybko do naszego celu -bojki przed słynną restauracją "Bloody Mary". Ok. 1400 zaczepiamy się na bojce 30 m od restauracji, gdzie jak zwykle pierwsi w wodzie byli Jaga i Maciek. Częśc załogi wybrala sięna oględziny słynnej restauracji oraz, po raz drugi, do oddalonej o 5 km Vaitape, głównego miasteczka naBora-Bora. Tym razem skorzystaliśmy z Taxi. Wieczorem, oczywiście obiad w BloodyMary,gdzie atrakcją jest zamawianie surowców na potrawy, głównie ryb wystawionych bardzo atrakcyjnie na dużym stole. Do późna w nocy delektowaliśmy się przeróżnymi daniami ze świeżo złowionych ryb popijajac firmowym koktailem - oczywiście "Bloody Mary". Na jachcie zakończyliśmy wieczór jak zwykle czescią muzyczno-filmową.

 

Dzień 12: O 1000 opuszczamy bojke przy Bloody Mary, opływamy bardzo ładny południowo-zachodni brzeg motu Topua i po 4 milach żeglugi rzucamy kotwicę w ładnej zatoczce między motu Topua i małym motu Tapu. Wiekszość dnia spędzamy na motu Tapu, pięknej małej nie zamieszkalej wysepki ze wspaniałymi plażami i widokami. Wysepkę tę używa Club Med w soboty i niedziele na pikniki dla swoich gośći, natomiast przez pozostale dni tygodnia jest ona opustoszała. Po krótkim, ok 1/3 mili płynięciu dinghy i dobiciu do plaży, zaczęliśmy systematycznie obchodzić wysepkę dookoła, wzdłuż i wszerz, przekonując się, że jesteśmy tutaj sami. W płytkiej wodzie przy plaży pływały dużepłaszczki (Manta Ray), które pozwalały się oglądać z odleglości ok. 10 m po czym dość szybko odpływaly, ale ciągle wzdłuż brzegu. Marek, Lidia, Maciek i Jaga podziwiali ryby pływajac z maskami wśród raf przy plaży.

Tak upłynął nam dzień na bezludnej wyspie. Wieczorem nie udalo nam się dopłynac do restauracji na Motu Tapu z powodu rafy, która blokowala dojscie do brzegu i wróciliśmyna jacht, gdzie przy "domowym obiedzie" i muzyce obchodziliśmy dzień urodzin Marka.

 

 

Dzień 13: O 0700 podnosimy kotwicę i wyruszamy na najdłuższą trasę naszego rejsu, 42 mile z Bora- Bora do Motu Nao Nao na Raiatea. Przez kilka godzin halsujemy przy umiarkowanym (ok 10 węzłów) wietrze, ale widząc że przejście zajmie nam za dużo czasu, decydujemy na opuszczenie żagli i ok. 1300 w strumieniach typowego na Polinezji przelotnego deszczu wpływamy na silnikach przez Passe Punaeroa do laguny przy poludniowym brzegu wyspy Raiatea. Po godzinie żeglugi rzucamy kotwicę 10 m od brzegu, przy pięknej wysepce Motu Nao Nao. Jak zwykle wyruszamy na brzeg gdzie po chwili, z krzaków zaszarżowały w naszym kierunku dość groznie nastawione do nas dwie zdziczałe świnie. Na szczęście odnosiły się one z dużym respektem do kija i uzbroiwszy się w taką prymitywną broń, kontynuowaliśmy bez przeszkód naszą wycieczkę. Tutaj, pływajac w maskach "odkrywamy" najładniejszą rafe koralowa jaka udalo nam się oglądać na Polinezji. Pływamy wśród wielkich glow koralowcow wyrastających z piaszczystego dna z glebokośći od 10 do 20 stop i siegających prawie do powierzchni wody. Wspanialy widok, wydaje nam się ze pływamy po zatopionym miescie wśród tysiecy kolorowych ryb. Wieczorem obiad na jachcie przy Michała ulubionych karaibskich rytmach.  

Ok 1000 wyruszamy na polnoc na 12 milowa zegluge wewnatrz laguny wzdłuż poludniowego i poludniowo-wschodniego brzegu wyspy Raiatea. Podziwiajac piękny brzeg z wioskami rybackimi i hodowlami pereł oraz miejsca rytualnych polinezyjskich obrzedów sprzed setek lat, dopływamy do Uturoa, najwiekszego miasta na Raiatea. Bezskutecznie szukamy miejsca do zacumowania w porcie w srodku miasta wiec decydujemy na zaczepienie się na bojce przy restauracji ok. 1 km na poludnie od miasta. Zwiedzamy centrum miasta gdzie część załogi zaopatruje się w slynne czarne polinezyjskie perly. Obiad restauracji połączony jest z występami miejscowego zespołu - tańce i śpiewy Tahitanskie w wykonaniu dzieci i dorosłych.

 

wyruszamy do oddalonej o 8 mil bazy Sunsail w Faaroa Bay z której wyruszyliśmy przed czternastoma dniami. O 13:00 oficjalnie zwracamy jacht.

Dzień 14: Ostatni dzień rejsu rozpoczynamy poranną kapielą w zatoce i po śniadaniu ok. 11:00

 

Ogólny komentarz
Był to udany, bardzo wypoczynkowy rejs. W ciągu 14 dni przeżeglowaliśmy ok. 230 mil, spedziliśmy wiele dni na bezludnych wysepkach, przepięknych pustych plażach, pływajac wśród ogromnych korali i tysięcy kolorowych, morskich stworów. Wiekszość czasu żeglowaliśmy po spokojnych lagunach podziwiając malownicze, strome zbocza wulkanicznych gór, pokrytych bujną zielenią i pachnacymi, tropikalnymi kwiatami.

Koszt rejsu (liczony na osobe w USD): Czarter jachtu - $1,873, Przelot z Los Ageles do Raiatea - $1,300, Żywność + różne opłaty - $500. Całkowity koszt na osobę wyniósł $3,673.

(tekst Krzysztof Pruszkowski)